Gdybym dzisiaj miała umrzeć…

Gdybym dzisiaj miała umrzeć, to umarłabym szczęśliwa… Takie uczucie mnie przepełnia od moich urodzin. I teraz, dzisiaj, jak piszę do Ciebie te słowa, to nadal mi towarzyszy. Bo to, co się wydarzyło w tym dniu i w dniach kolejnych okołourodzinowych przeszło najśmielsze moje oczekiwania. Ale od początku (i tak ja wiem, że od moich urodzin minęło 11 dni, ja wcześniej nie miała jak napisać).

Dzień pierwszy - moje urodziny

Jak zwykle w tym dniu pierwszym telefonem, który odebrałam to był telefon od mojej mamy, która cudownie od kilku lat w tym dniu wita mnie porannym telefonem, w którym razem składamy sobie życzenia. Bo to nasze wspólne święto. My to razem zrobiłyśmy to moje przyjście na świat. I ja rano czekałam na ten telefon. Bo od tego telefonu zaczynają się w mojej głowie moje urodziny.

Później dosłownie zalał mnie potok wiadomości na Messengerze i whats-apie. Te życzenia płynęły tak ogromnym strumieniem, że skończyłam na nie odpowiadać we czwartek, a moje urodziny były w poniedziałek – tak Ci tylko rozpiszę dni tygodnia. No więc fala z życzeniami szła całą rzeką.

Po odstawieniu syna do szkoły i córki na dworzec pojechałam do biura na Pogaduchy z wami. W biurze czekały mnie pierwsze prezenty w tym dniu i cudowne kochane kobiety do ściskania i świętowania.

O godz. 10.00 wskoczyłam na planowane krótkie Pogaduchy u Kaczuchy. A że ja krótko gadać nie potrafię i nie lubię to gadałam przez godzinę o certyfikacji, boście przychodzili z pytaniami, gadałam i odbierałam życzenia i uściski.

Po Pogaduchach pędziłam na fizjoterapię – bo jak pamiętasz dbam o swoje ciało, aby mi i Tobie służyło jak najdłużej. A że mam co do roboty po trudach życia wcześniejszego to i więcej teraz pracy mam. No więc na fizjo się spóźniłam, bo z biura wyjść mi kobiety moje nie dały. Jak już dojechałam (oczywiście, że zadzwoniłam, że się spóźnię – słyszę, jak myślisz), to nie było już mojego magika, z którym naprawiamy moje ciało. Była za to cudowna pani, która stwierdziła (nie wiedząc jeszcze, że ja mam urodziny), że zrobi mi taki bardzo przyjemny zabieg falą ciepła. I ja Ci powiem, że to było najprzyjemniejsze doznanie fizjoterapeutyczne ever, a już na pewno w tamtym miejscu. I ja sobie i moim ozłoconym kobietom z biura w duchu i na głos podziękowałam za to spóźnienie, bo ono było moim własnym prezentem urodzinowym. Jak mi było dobrze. Jak zniknęło zapięcie w jednym punkcie, które systematycznie się w nim pojawia, i do którego nie dostałam się jeszcze moją pracą z uwalnianiem. I ja już wiem, że to będzie zabieg, który będę robiła systematycznie.

Po fizjo, zauroczona przepiękną pogodą, którą sobie na moje urodziny zamówiłam specjalnie, popędziłam na spacer do lasu, a raczej na polanę przy lesie, co by wygrzać się w słońcu przy tym przecudownym mrozie. I tak sobie chodziłam i słuchałam skrzypienia mrozu pod stopami, czułam szczypanie mrozu na moich policzkach, który się łączył z ciepłem pochodzącym od słońca. To było cudowne urodzinowe przeżycie. I jak tak sobie chodziłam, to dostałam smsa, że mogę odebrać dowód rejestracyjny mojego nowego samochodu. Tak na urodziny.

No więc po spacerze pojechałam po odbiór dowodu, po czym była już pora obiadowa, więc skoczyłam do naszej Grabówki na naleśnika. Tam zupełnie przez „przypadek” spotkałam się z moim synem i zabrałam go z naleśnikiem do niego, do domu. W domu po tym, jak on zjadł naleśnika poszliśmy na spacer z psami i sankami. I bawiliśmy się cudownie, nasz Karmeliusz ciągnął Kubę z sankami a ja im w tym pomagałam. Kuba zjeżdżał z wszystkiego, co chociaż trochę przypominało górkę. Elza wariowała w polach na śniegu, a Karmeliusz co chwilę tarzał się w śniegu z radości. Radości podczas tego spaceru było tak dużo, że nasycanie i przetwarzanie tej intensywności zajęło mi dłuższą chwilę. Bo my w naszym codziennym pędzie, w naszej codzienności za mało mamy radości. Za mało. Za mało.

Bo ja tylko przypominam, że brak bólu, brak zmartwień, brak złości czy brak smutku to NIE JEST RADOŚĆ.

Później znowu był czas dostawania prezentów i telefonów i życzeń. I to poczucie, że gdybym dzisiaj umarła, to czy byłabym spokojna i szczęśliwa. Ta myśl przyszła do mnie podczas spaceru by my self. i odpowiedź że tak, była tak kojąca i tuląca. Że jestem szczęśliwa. Chyba tak po raz pierwszy w moim dorosłym życiu w odcinku 30+. Czyli od 16 lat po raz pierwszy tak naprawdę. Szczęśliwa tak, że moje ciało pozwala mi oddychać tak głęboko i tak spokojnie. I to uczucie jest tak kojące i nieznane w takim stanie i w takim rozmiarze. I tak przeogromnie cudowne, że nie mogłam się temu nadziwić.

Beata Kaczor trener emocji

Dzień drugi

W tym dniu mało pracowałam, bo więcej świętowałam, więc na drugi dzień (już od kilku lat wiem, że moje urodziny trwają więcej niż 1 dzień) po odebraniu maila i obejrzeniu filmu urodzinowego, który dostałam, kolejna fala szczęścia, wzruszenia, radości sama nawet nie wiem czego, zalała mnie jak tsunami. Nie byłam w stanie myśleć, siedziałam i przetwarzałam. Nie byłam w stanie się ruszyć.

Czegoś takiego jeszcze nigdy nie dostałam. Oczywiście, że brałam udział w realizacji takiego prezentu. Nigdy jednak nie myślałam, jak czuje się osoba w chwili jego odbierania. A prezentem był film nagrany przez moich kursantów od emocji. Ci którzy mogli, chcieli i czuli że tak, nagrywali dla mnie życzenia. Miałam więc w prezencie ich chwilę w życiu, w której zatrzymali się w moim życiu. I to chwile zagrane, które mogę już zawsze sobie odtworzyć. Dostałam życzenia, całusy, przytulasy, głębokie słowa z serca, śpiewanki i tańce i ogrom miłości i otuliłam się tym prezentem cała od stóp do głów. i wiesz, ja nadal tkwię kawałkiem mojego ciała w tamtym momencie i kąpię się nadal w tamtych uczuciach. Bo to było tak wielkie i takie…. przepełniające, jakby poza tym życiem.

I ten drugi dzień moich urodziny to były także życzenia i prezenty, których się nie spodziewałam. A które spływały falami, to były także piękne sesje, w których w prezencie dostawałam nową wiedzę od wszechświata. Dostawałam i skrzętnie ją notowałam do drugiego poziomu kursu.

Dzień trzeci

We środę nadal dostawałam prezenty i życzenia. I to tak wielkie, że nie wiedziałam, gdzie to w sobie pomieścić. We środę miałam cudowne spotkanie przy cieście z klientem, który dwa dni po mnie ma urodziny i z którym zrobiliśmy sobie zamiast sesji chwilę o nas i dla nas (tak, tak, u mnie nie jest normalnie). Dodam Ci tylko, że ja na tę (wcześniej planowaną jako sesję) kupiłam nam dwa kawałki ciast urodzinowych, a klient kupił mi ciasto urodzinowe, no całe życie z wariatami  w tym dniu także moja dawna przyjaciółka ze szkoły średniej, z którą przeżyłam piękne i intensywne 4 lata życia w połączeniu siostrzanym, ta moja przyjaciółka napisała mi w prezencie urodzinowym, że dołącza do certyfikacji.

Nadmienię Ci tylko, że jak 2 lata temu wróciła do mojego życia, to ja czułam, że to będzie coś wielkiego. A jak przyszła w zeszłym roku na sesję i na jedne warsztaty, to ja wiedziałam, że ona przyjdzie na certyfikację. Ja po prostu wiem czasem, co się wydarzy, a raczej czuję. No i ona przyszła też prezentowo. I jak składała swoje zamówienie w dniu następnym, czyli we czwartek, to jej zamówienie miało numer 888. I jak ja to rano zobaczyłam to mnie zamurowało. Bo liczba 888 jest liczbą anielską. I żeby była jasność, ja nigdy nie patrzyłam jakoś szczególnie na numery zamówień. Ale jak zobaczyłam ten numer, to mnie wbiło w krzesło. To prezent i dowód dla każdej z nas.

I co dalej...

No i co Ci mogę napisać na prawie już zakończenie. Że w tym czwartym już dniu moich urodzin pojechałam odebrać moje nowe auto i wracając w nim z Wrocławia miałam uśmiech od ucha do ucha i znowu wibrację radości. I sobie pomyślałam, że całkiem dobrze „zaplanowałam” te moje urodziny  czterodniowe!!!!

Uwolnij emocje!

Dołącz do Emocji Moc – jedynej w Polsce platformy, która jest poświęcona olbrzymiej sferze pracy z emocjami i jej wpływowi na Twoje życie.