O Wakacyjnym Instytucie Emocji słów kilka

Jeszcze mnie TU nie ma… Jeszcze siedzę tam, na tej huśtawce, jeszcze siedzę jakąś częścią siebie tam w kręgu, jeszcze proces się toczy… I choć jest to dla mnie niezwykłe nowe, to jest mi w tym magicznym kręgu, który się nadal toczy cudownie.

To gdzie jesteś Kaczko, jak Ciebie Tu nie ma?

Jestem jeszcze w kręgu kobiet, które były ze mną na pierwszej edycji WIEm, czyli Wakacyjnego Instytutu Emocji, który w tym roku był pod hasłem moja seksualność, moja kobiecość.

I ja już byłam na kilkunastu campach, sama organizowałam kilka wyjazdów grupowych w tym jeden w zeszłym roku już tylko dla kobiet. I wiem jedno, w zeszłym roku to było przygotowanie do tegorocznego WIEm. W zeszłym roku była edycja „0”. A w tegorocznej edycji zintegrowały się we mnie wszystkie, dosłownie wszystkie doświadczenia, cała moja wiedza, całe moje czucie, i wybuchły. 

Tegoroczna, pierwsza edycja WIEm była cicha

Co to znaczy? Nie robiłam z niej relacji. Nie pokazywałam Wam w social mediach co i jak się dzieje. Bo testowałam czy jak zniknę, to coś się zmieni. 

W zeszłym roku, z edycji „0” relacja był na bieżąco. W tym roku cisza. I choć WIEm, że marketingowo i szumowo-medialnie straciłam, to zyskałam coś, czego nie da się zrobić inaczej. 

Zyskałam wyostrzenie zmysłów razy milion. Zmysłów na Tu i Teraz. Zmysłów, które w połączeniu z wewnętrznym wybuchem talentów i umiejętności przyniosły KOSMICZNE efekty dla uczestniczek. Które pozwoliły mi na stworzenie magicznego campu rozwojowego. I które mnie samą zmieniły.

I relacja w social mediach dla Was była w zeszłym tygodniu. Dzisiaj siadam, i spisuję zrealizowany program, aby… O tym napiszę Ci już w kolejnym artykule. 😊 

Dzisiaj spisuję program i zrobię Ci mini relację z Campu WIEm. Abyś i Ty mogła przez chwilę, choć malutką chwilę zajrzeć zza kotary na nas i na to, co wydarzyło się na WIEm.

Słowa to za mało, ale spróbuję to jakoś ułożyć słowami:

Wędrowałyśmy po szerokich i skomplikowanych drogach kobiecej seksualności i zawędrowałyśmy głęboko i daleko.

Uruchomiłyśmy intuicję, interocepcję i szósty zmysł.

Uwolniłyśmy zmagazynowane pokłady  wstydów, poczucia winy i wstrętów.

Uwolniłyśmy radość, wzruszenie i ciarki.

Dałyśmy sobie tony uważności i pełnej akceptacji i to zanurzenie w niej jest magiczne.

Dałyśmy sobie bliskość i  intymność, a zapach naszej Kama Muta jest tak wyjątkowy i intensywny, że zostanie ze mną już na zawsze.

Dałyśmy sobie najpiękniejsze i głęboko pracujące wewnętrznie śluby. Magiczne śluby. Zmieniające nas już na zawsze śluby.

Znalazłyśmy nasze plemię.

I jak teraz spisuję to krótkie podsumowanie, to sama mam gęsią skórę na całym ciele, bo po kolei przylatują do mnie te nasze momenty. Bo ciało jeszcze przeżywa. Bo ciało jeszcze nie skończyło transformować tego, co tam zaszło.

Do zobaczenia za rok moje kobiety z plemienia WIEm, albo gdzieś we wszechświecie…